List otwarty do Sz. P. Renaty Mizerskiej, Konsultantki Krajowej w dziedzinie psychoterapii

Ja, Konrad Ambroziak, prezes Fundacji Psycho-Edukacja działając w imieniu własnym i zespołu
psychoterapeutów, psychologów i pedagogów pracujących z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi, pragnę
wnieść swój głos w dyskusję nad regulacją prawną zawodu osób świadczących usługi
psychoterapeutyczne. Jest to głos osoby będącej psychoterapeutą, superwizorem terapii poznawczobehawioralnej, terapeutą motywującym i trenerem Dialogu Motywującego, terapeutą ACT, członkiem
Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczo-Behawioralnej i Polskiego Towarzystwa Dialogu
Motywującego oraz Stowarzyszenia ACBS Polska, wykładowcą i autorem książek. Jako doktor nauk
humanistycznych w zakresie filozofii, naukowiec i praktyk świadomy tego, jak wiele dzieje się we
współczesnej psychoterapii nie umiem pozostawić bez komentarza emocji wywołanych pracami nad
regulacją prawną zawodu osób świadczących usługi psychoterapeutyczne.
Emocje te są zupełnie zrozumiałe. Nie chodzi tu o konkretne osoby, które stały się z jednej strony
symbolami, a z drugiej – ofiarami zaistniałej sytuacji. Planowana regulacja zawodu wywołuje tak skrajne
emocje, ponieważ – jak każde ludzkie działanie – oscyluje między nadziejami i obawami.
Nadzieje i dobre intencje z nią związane powodowane są troską o osoby korzystające z pomocy
psychoterapeutycznej. Jeśli nie będzie regulacji, osoba potrzebująca pomocy może trafić na osobę
określającą się mianem „psychoterapeuty/psychoterapeutki”, a w rzeczywistości będącej
oszustem/oszustką, wykorzystującą to miano do czerpania osobistych korzyści.
Osoba, która nie posiada wystarczającej wiedzy lub umiejętności wymaganych do udzielenia pomocy,
może zdawać sobie sprawę z tego deficytu (wówczas można ją posądzić o cynizm) lub o tym nie wiedzieć.
Jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy, jej działania mogą wywoływać skutki odwrotne do intencji, jakie jej
przyświecają: chce udzielać pomocy, ale jej działania w rzeczywistości prowadzą do krzywdy osób, które
z owej pomocy korzystają. Krzywda ta może ograniczać się jedynie do braku zmiany albo – w gorszym
przypadku – pogłębiać problemy.
W sytuacji braku regulacji większą szkodę mogą wyrządzić te osoby posługujące się mianem
psychoterapeuty/psychoterapeutki, które świadomie manipulują ludźmi potrzebującymi pomocy.
Posiadają one dostateczną wiedzę psychologiczną, by móc wywierać złowrogi wpływ na innych,
i świadomie tę wiedzę wykorzystują dla własnych korzyści, wykraczających poza czerpanie zysków
z udzielanej pomocy. Oczywiście, każdy z tych wypadków stanowi realne zagrożenie dla osób
przeżywających cierpienie psychologiczne i słusznym zamiarem jest chęć wyeliminowania tego
zagrożenia.
Obawy związane z regulacją koncentrują się na problemie komercjalizacji zawodu
psychoterapeutycznego. Rzecz nie tylko w tym, że wszystkie osoby potrzebujące pomocy
psychoterapeutycznej będą musiały za nią płacić, a przecież zasady tej pomocy zostały wypracowane na
uniwersytetach i w ośrodkach badawczych korzystających ze wsparcia państwa tj. z podatków płaconych
przez obywateli i obywatelki. Lęk ów dotyczy także, a może przede wszystkim tego, że prawnie
zatwierdzony zostanie stan, w którym jedyną drogą do świadczenia usług psychoterapeutycznych
będzie odbycie szkolenia organizowanego przez prywatne podmioty i należenie do stowarzyszeń, które
reprezentują interesy prywatnych podmiotów szkolących. W wersjach bardziej skrajnych postuluje się
konieczność posiadania określonego wykształcenia bazowego, która dyskryminuje osoby
z wykształceniem humanistycznym na rzecz osób posiadających wykształcenie medyczne. Historia uczy
zaś, że usługi świadczone przez partaczy (tj. osoby nie należące do gildii) były najczęściej na tym samym
poziomie, co usługi osób do gildii należących, zaś sam proces tworzenia gildii miał ograniczyć dostęp do
zawodu osobom, których nie było stać na wniesienie opłat członkowskich.
Korporalizacja zawodu przejawia się w planach dotyczących kształtu przyszłej ustawy. Niezależnie od
propozycji skupiają się ona na jasnym określeniu kryteriów kształcenia, które musi odbyć kandydat bądź
kandydatka do zawodu. Określenie jasnego curriculum kształcenia oraz akredytacja szkół utwierdza
panowanie prywatnych podmiotów szkolących. Dyskryminuje osoby, których nie stać na szkolenie.
Wreszcie skutecznie zmniejsza dostępność specjalistycznej pomocy potrzebującym. Ponadto trzeba
zauważyć, że samo określanie curriculum nie wiąże się ze sprawdzeniem faktycznych umiejętności osób
poddanych szkoleniu. Obecnie egzaminy najczęściej organizują same podmioty szkolące – choć za
pośrednictwem stowarzyszeń – co zmniejsza wiarygodność obiektywnej oceny kandydata do zawodu.
Głębszym problemem jest wielość podejść psychoterapeutycznych. Trzeba przyznać, że psychoterapia nie
jest oparta na nauce w stanie normalnym (w rozumieniu Thomasa Khuna). Dziedzina wiedzy jest
zgłębiana przez naukę w stanie normalnym, gdy istnieje powszechna zgoda co do paradygmatu stojącego
za tą nauką. To paradygmat określa sposoby dowodzenia oraz odrzucania twierdzeń i zagadnienia
badawcze ważne w danej dyscyplinie. Wielość podejść terapeutycznych jest oznaką nie tylko sprzecznych
założeń teoretycznych, ale i niezgodnych ze sobą paradygmatów. Przedstawiciele szkół terapeutycznych
nie zgadzają się ze sobą nie tylko w odniesieniu do teorii, która kieruje ich postępowaniem klinicznym.
Paradoksalnie taką zgodę można sobie najłatwiej wyobrazić. Często zdarza się, że terapeuci i terapeutki w
swojej pracy wprost odwołują się do pojęć spoza ich podejścia terapeutycznego, czy tłumaczą te pojęcia
na język ich teorii. Podstawowa niezgoda tkwi w różnicy paradygmatów. Naukowcy i naukowczynie
badające poszczególne nurty nie zgadzają się co do metod badawczych (na przykład kontrowersja
dotycząca wartości i znaczenia badań psychometrycznych) i zagadnień badawczych (na przykład
kontrowersja między badaniem procesów prowadzących do zmiany a badaniem efektywności zmiany).
To właśnie różnice tkwiące w paradygmatach powodują, że nie da się stworzyć wspólnego dla
wszystkich podejść curriculum szkolenia. I znów: chodzi nie tyle o treści przekazywane na szkoleniu, co o
same sposoby dydaktyczne używane w trakcie szkolenia. Najbardziej widoczne jest to na przykładzie
uznawania konieczności terapii własnej w procesie kształcenia. Dla kształcenia w podejściach
analitycznych jest to zagadnienie kluczowe. Dla kształcenia w podejściu poznawczo-behawioralnym jest
zaniedbywalne.
Skoro wydaje się, że nie może powstać jedno curriculum, pojawia się propozycja regulacji curriculów
kilku różnych podejść terapeutycznych. Zgodnie z tym podejściem regulacja ma wiązać się z ustaleniem
ogólnych warunków szkolenia (liczba godzin dydaktycznych, stażu, terapii własnej) oraz szczegółowych
treści w ramach poszczególnych nurtów. Podejście to wiąże się jednak z kolejnymi trudnościami.
Niepotrzebnie zamazuje naturalne różnice w kształceniu wynikające z różnic paradygmatów. Wydaje się,
że dobrze byłoby przyznać, że założeń teoretycznych pewnych nurtów można nauczyć się szybciej, a nad
innymi trzeba spędzić więcej czasu. Proponowany model czteroletniego szkolenia nie wynika z żadnych
założeń teoretycznych ani nie stoją za nim żadne badania naukowe. Jest to tylko usankcjonowanie
prawne sposobu kształcenia, z którym zwyczajowo mamy do czynienia w Polsce.
Powyższa trudność ma charakter praktyczno-etyczny, ale takie rozwiązania w efekcie uczynią z polskiej
psychoterapii dziedzinę bardzo konserwatywną i niepodatną na zmiany. Biorąc pod uwagę, ile nowych
podejść terapeutycznych powstało na przestrzeni ostatnich trzydziestu-czterdziestu lat (przykładem może
być dynamiczny rozwój psychoterapii w ramach podejść behawioralnych), trzeba zauważyć, że nowe
odkrycia naukowe i nowatorskie podejście do łagodzenia cierpienia psychicznego nie będą
reprezentowane w ramach psychoterapii świadczonej w myśl ustawy. Co gorsza, modyfikacja praktyki
w oparciu o przyszłe odkrycia – bez modyfikacji ustawy – z zasady nie będzie możliwa. Oczywiście dzieje
się to już teraz. Wiele osób świadczących pomoc psychoterapeutyczną mocno odchodzi od założeń
i sposobów pracy, w których byli kształceni. Z jednej strony, w deklaracjach identyfikują się z nurtem,
w jakim zostali wykształceni, z drugiej – ich praktyka albo daleko odbiega od założeń nurtu, albo
jest wręcz z nimi sprzeczna.
Różnice między poszczególnymi paradygmatami terapeutycznymi w chwili obecnej są na pewno
nieusuwalne. Można się zastanawiać, czy w ogóle są możliwe do usunięcia i czy psychologia kiedykolwiek
stanie się nauką normalną taką, jak fizyka czy chemia. Niezależnie od tego, jak będzie, projektowane
rozwiązania powinny uwzględnić tę różnicę.
Można zapytać, czy poza paradygmatami istnieje coś, co łączy wszystkie podejścia
psychoterapeutyczne. Wydaje się, że czymś takim są założenia etyczne, które są podzielane przez
przedstawicieli i przedstawicielki tej dziedziny. Często jest tak, że między ludźmi panuje niezgoda co do
pewnych zasad postępowania i jednocześnie silna zgodność co do zasad pokazujących, czego nie robić.
Skoro największa zbieżność między wszystkimi psychoterapeutkami i psychoterapeutami dotyczy etyki
wykonywania zawodu, może wokół niej należy zorganizować wysiłki ustawowe?
Jak miałby wyglądać taki projekt? Z pewnością, w odróżnieniu od obecnie przygotowywanych rozwiązań,
charakteryzowałby się pewnym minimalizmem.
Podstawowe w nim byłoby powołanie sądu przy izbie zawodowej, do którego mogłyby odwoływać się
osoby – w ich poczuciu – skrzywdzone przez specjalistów udzielających pomocy terapeutycznej. Do
kompetencji sądu należałoby rozpatrzenie zasadności takiej skargi oraz możliwość stosowania sankcji,
w tym usunięcia z listy członków izby psychoterapeutycznej. Sąd opierałby swoją działalność na
rozpatrzeniu zagadnienia, czy postępowanie terapeutyczne było zgodne z założeniami etycznymi. Na
przykład: czy osoba świadcząca je jest w procesie ciągłego szkolenia, czy pracuje pod superwizją, czy jej
działania nie prowadziły do wykorzystania osoby, której pomagała i tym podobne. Wysiłek
ustawodawczy powinien skupić się na jasnym określeniu kompetencji takiego sądu oraz umożliwić
szeroki dostęp do niego ewentualnych pokrzywdzonych.
Jednocześnie należałoby zrezygnować z wprowadzania sztywnych wymogów związanych z kształceniem
psychoterapeutów (ponieważ niezgoda co do tego zagadnienia jest, przynajmniej obecnie, nieusuwalna).
Można zaproponować na przykład taką procedurę: kandydata/kandydatkę wprowadza do izby jeden albo
kilku członków izby. Odpowiadają oni za tę osobę i mogą być pociągnięci do odpowiedzialności, jeśli
osoba przez nich wskazana sprzeniewierzy się kodeksowi etycznemu. W ich kompetencjach pozostaje
uznanie, czy osoba ta spełnia wymogi stawiane przed praktykami. Poza tym osoba musiałaby przedstawić
na przykład jeden czy dwa krótkie opisy procesu terapeutycznego. Opisy te byłyby sprawdzane przez
osoby należące do izby oraz znające podejście, w którym są przedstawione. Gwarantuje to istnienie
wielości podejść terapeutycznych oraz czyni izbę podatną na rozwój. Psychoterapeuci
i psychoterapeutki już do niej należący mogliby zmieniać swoje podejścia terapeutyczne, uczyć się
nowych rzeczy i wprowadzać do izby osoby pracujące w nowych nurtach. Oczywiście na samym początku
należy stworzyć procedurę grandparentingu, to znaczy zasady przyjęcia do izby pierwszych członków
i członkiń.
Szczegółowe kryteria określające sposób szkolenia i wymagania do uzyskania uznania członków izby
pozostałyby nadal w kompetencji poszczególnych stowarzyszeń psychoterapeutycznych i nie byłyby
opisane w ustawie. Stanowiłyby jednak istotne wytyczne dla członków izby wprowadzających nowe
osoby oraz dla sądu koleżeńskiego. Na przykład ważnym argumentem za słusznością wprowadzenia
danej osoby do izby byłoby stwierdzenie, że przeszła ona przez szkolenie uznane w danym nurcie. Byłby
to argument ważny, ale nie jedyny.
Podsumowując: ustawa taka regulowałaby nie tyle dobre praktyki (co do których uniwersalności nie ma
zgody), ile dawała możliwości elastycznego podejścia do różnic w szkoleniu i skutecznego wyciągania
konsekwencji wobec osób tytułujących się psychoterapeutami/psychoterapeutkami i postępującymi na
szkodę pacjentów/klientów. Spełniałaby tym samym nadzieje z nią związane, omijała obawy oraz
tworzyła możliwie otwarte środowisko terapeutyczne.
Deklarując gotowość współpracy i spotkania łączę wyrazy szacunku.
dr Konrad Ambroziak

Pod listem podpisali się także:
Hanna Miecznikowska
Paulina Forystek
Joanna Szulc
Filip Jach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *